Oczywiście, ktoś może powiedzieć, by podziwiać wodospady, wystarczy pojechać czy polecieć do Chorwacji, Wielkiej Brytanii, Szwecji, Finlandii i innych miejsc w Europie, a nie męczyć się 14 godzin w samolocie. Tak - można i tak, ale tam nie zobaczycie wioski indiańskiej, kąpiącej się ślicznej młodej Indianki w rzece, nie poczujecie klimatu dżungli, nie zjecie egzotycznego posiłku w sercu dżungli etc, etc... I właśnie między innymi po to polecieliśmy aż tak daleko.
Z wyspy Margarita musieliśmy przedostać na kontynent lokalnym liniami - turbośmigłowcem.
Kiedy zobaczyliśmy ten cud techniki, nogi ugięły nam się w kolanach, ale uśmiech dziarski na twarzy...
Wygląda na zdjęciu całkiem przyzwoicie, ale wierzcie mi, mieliśmy wrażenie, że rozpadnie się już w chwili startu...
Na pokład oprócz szalonych turystów, wchodzili lokalni mieszkańcy z zakupami. Targali koszyki z kurami, z owocami, pieczywem... Niestety nie mam zdjęć, bo mąż przez przypadek skasował folder z kamery, ale o tym napiszę później. Byliśmy jedyną parą z Polski. Oprócz Wenezuelczyków towarzyszyli nam Czesi, Anglicy, Francuzi. Już podczas lotu zachwycaliśmy się niezwykłością krajobrazu. Przez małe okienko samolotu widać było: jasno lśniące arterie wodne, które wiły się przez sawannę, ciemnoniebieskie jeziora, góry stołowe oraz niebotyczny wodospad - Salto Angel.
Historia tego wodospadu jest bardziej ciekawa. Salto Angel, a właściwie Churun - Meru jest najwyższym wodospadem świata, 15 razy wyższym od Niagary. Indianie nazywają go - Kerekupai - co znaczy: spadający do najgłębszego miejsca. Nazwa góry także ma ciekawą nazwę: Auyan Tepui czyli: Dom diabła. W 1935 roku amerykański pilot Jimmy Angel jako pierwszy biały człowiek ujrzał ten cud natury - olbrzymią strugę wody, która spada z Auyan Tepui, przeszło 1000 metrów w dół. Stąd nazwa kaskady - Salto Angel.
My byliśmy w porze suchej, dlatego kaskada jest dużo uboższa.
Po dotarciu na kontynent, czekał nas spacer w kierunku parku Canaima. Zajmuje on ponad 30 tysięcy kilometrów kwadratowych. Najpierw zjedliśmy pyszne śniadanie. Następnie nasz opiekun - Indianin Julio dał nam jakiś magiczny płyn, którym spryskaliśmy się od stóp do głowy. Miało nas to chronić przed różnymi owadami w dżungli i nie tylko...
A w dżungli małe spotkanie na różowym szczycie... Podziwiając rośliny, nagle zauważyłam śliczną indiańską dziewczynkę. Zapytałam jej mamę, czy możemy uwiecznić ją i jej dzieci na zdjęciu. Zgodziła się. Na początku Różowy Kwiatuszek indiański nieśmiało podchodził do mnie, wreszcie złapała mnie za rękę i ślicznie pozowała do zdjęcia. Przepraszam za tę listwę na dole, nie potrafię jej usunąć. Jest to stop klatka z krótkiego filmu. A bardzo chciałam Wam pokazać dziewczynkę i jej braciszka:
Takie kolorowe papużki co jakiś czas przelatywały nam nad głowami:
A tu zachwycam się pięknymi roślinami rosnącymi w lesie tropikalnym.
Możemy tutaj spotkać wiele ciekawych, niezwykłych gatunków roślin z rodziny ananasowatych, zwanych także bromeliami, czy mięsożerne rośliny odżywiające się owadami.
Cieszę się, że nie jestem owadem...
W tych zaroślach, gdzieś ukryte mieszkają sobie: legwany, żółwie, liczne gatunki węży, żab i owadów...
Świat przyrodniczy porównuje się tutaj do niezwykłości wyspy Galapagos. Nazywa się je: Wyspami Lasu Deszczowego lub Wyspami Czasu.
Niestety, tak jak pisałam już wcześniej, cały folder został usunięty, wiec to jedyne ocalałe fotki... jeśli chodzi o dżunglę...
Kolejna atrakcja to płynięcie czółnem indiańskim.
Widoki były przepiękne. Spadające z gór wody tworzą prześliczne malownicze kaskady i z hukiem rozlewają się w laguny. W tle jedne z najstarszych geologicznie formacji skalnych na świecie. Niech zdjęcia same przemówią:
Płynąc czółnem, musieliśmy założyć kapoki ratunkowe:
Pięknie, prawda... Wody spływające zasilają największe rzeki kontynentu: Orinoko i Amazonkę.
Spełnia się nasze kolejne marzenie. Podziwiamy piękne kaskady w samym sercu Parku Canaima...
Dżungla...
Widoczne wioski indiańskie ...
Kąpiąca się młoda Indianka...
Tam gdzieś w głębi dżungli znajdują się rezerwaty indiańskie...
Dopłynęliśmy prawie do celu. Teraz czekała nas wspinaczka, by dojść do samego serca wodospadu.
Upał, duchota, trudy podróży były niczym, w stosunku do tego, co wydarzyło się później....
Mieliśmy zostawić buty, założyć skarpety, by łatwiej było wspinać się po śliskich skałach. Mój mąż ma niestety często swoje zdanie, postanowił, że nie pójdzie w skarpetkach tylko w butach. Wcześniejsza grupa wracała, a my mieliśmy już za kilka minut dojść do miejsca - ściany lecącej z wielkim hukiem kaskady. Mąż postanowił uwiecznić ten moment. Wyprzedził naszą grupę, by nakręcić na kamerze moje wejście pod ścianę wodospadu. Wszedł na skałę... Za nim rwący strumień wody i przepaść...
I nagle... poślizgnął się... to były ułamki sekundy, które sparaliżowały mnie oraz cała grupę. Mąż zniknął nam z oczu. Poleciał w dół... Stałam sparaliżowana, nie potrafiłam wydobyć głosu...
I tu uwierzyłam już po raz któryś w cud! Nagle mąż wygramolił się, oczywiście poturbowany i pokrwawiony, ale cały i zdrowy. Na szczęście zatrzymał się na kolejnej skale. To były milimetry, które uratowały go od śmierci.
Dopiero po chwili odzyskałam głos. Nie pamiętam, co mówiłam, byłam tak przerażona. Kiedy został już opatrzony - Julio przemył mu rany spirytusem, obandażował jakimś kawałkiem szmatki, powiedziałam mężowi, że jeśli jeszcze raz wejdzie w niebezpieczne miejsce, to chyba go uduszę...
W tamtej chwili to było największe wyznanie miłości, na jakie było mnie stać..
Podczas upadku, mąż musiał niechcący gdzieś nacisnąć kamerę i część zdjęć została usunięta. Ale czym są zdjęcia wobec ocalałego życia...
Wszystko skończyło się dobrze... Tej chwili jednak nigdy nie zapomnę...
Dziękuję także naszemu Aniołowi Stróżowi - Julio, który cały czas nam towarzyszył. Wspaniały, skromny człowiek. Indianin bez pióropusza, ale o wielkim sercu...
Opowiadał nam o swojej rodzinie, o tym, że z jednej strony turystyka daje ludziom pracę, z drugiej strony często bogaci tego świata myślą, że mogą wszędzie dojść, dojechać, wszystko zobaczyć, nie szanując prywatności tubylców, bo za to płacą. Opowiadał z wielką miłością o swojej rodzinie, domu. I właśnie chociażby dlatego - warto było znaleźć się aż tak daleko, by dotknąć tak blisko innej, egzotycznej dla nas kultury, natury i przede wszystkim poznać żyjących tam ludzi...
Wszystkiego dobrego Julio dla Ciebie i Twoich bliskich. Może jeszcze kiedyś się spotkamy...
Pozdrawiam wszystkich odwiedzających i zapraszam na kolejne wspomnienia podróżnicze. Tym razem - kolejny spacer po wyspie. Będzie o wiele bezpieczniej... chociaż nie do końca...
Zdjęcia pochodzą z lutego 2011 roku.
Basiu zachwyt absolutny !
OdpowiedzUsuńJeszcze tu wrócę !
Zapraszam bardzo Aniu! Buziaki!!!
UsuńBasieńko z wielkim zainteresowaniem czytam Twoje opowieści z podróży. Tak samo teraz, ale dzisiaj to dałaś mi tyle emocji.... brrr .Dobrze, że wszystko się szczęśliwie skończyło :))
OdpowiedzUsuńZdjęcia są śliczne, piękne widoki. No i Wasze niezapomniane chwile, które potrafiłaś tak sugestywnie przekazać. Dziękuję Ci za to i pozdrawiam i ...czekam na dalsze ciekawostki z Waszych podróży. Buziaki :))
Krysiu dziękuję, że podróżujesz z nami. To były naprawdę mrożące krew w żyłach momenty. Jak czasem pomyślę, jaki mógł być finał... Teraz przygotuję jakiś przerywnik modowy, bo jestem trochę zajęta sprawami rodzinnymi, ale oczywiście będą dalsze wspomnienia. Już dzisiaj Cię moja droga zapraszam. Pozdrawiam Cię bardzo ciepło!!!
UsuńBasiu znowu wspaniała podróż i takaż opowieść z emocjonującym wątkiem. Cuda przyrody, niezwykły klimat, wyobrażam sobie jacy byliście zachwyceni, a potem przerażeni. Całe szczęście, że Twój mąż cały, a ja zastanawiam się, jak Ty,pośród tych traw, krzewów i gąszczy nie bałaś się z gołymi nogami w sandałkach chodzić, ja to bym pewnie ubrała jakiś kombinezon:)) no ale Ty jesteś zaprawiona w takich eskapadach:)) pozdrawiam i dziękuję:)
OdpowiedzUsuńMiło mi, że podróżujesz razem z nami. Szczerze, ja też się dziwię, jak mogłam paradować w dżungli w krótkich portkach... Niestety, nie poinformowano nas dokładnie, jak będzie wyglądała wyprawa . Myśleliśmy, że popłyniemy tylko łodzią. Kazali nam zabrać kostiumy kąpielowe i skarpetki... Coś dziabnęło mnie w nogę. Do tej pory nie wiem co... Więcej tak - w takim stroju, do dżungli bym się nie wybrała... Wyprawa mimo trudów była wspaniała! Zapraszam Cię na kolejne części. Pozdrawiam Cię bardzo ciepło!!!
UsuńFantastyczna przygoda. Tylko zazdrościć kochana. Pozdrawiam cieplutko :))
OdpowiedzUsuńhttp://fashionbymegii.blogspot.de
https://www.facebook.com/pages/Fashion-by-Megii/445890412206790?ref=hl
O tak, była mega fantastyczna... Jeszcze dzisiaj mam ciarki... Pozdrawiam Cię i zapraszam na kolejne części.
UsuńZabrałaś mnie tam choć na chwilę. Cudownie.
OdpowiedzUsuńI chyba Opatrzność nad Wami czuwa:).
Ewo, chyba całe niebo i wszyscy święci... Miło mi, że Ci się podoba. Pozdrawiam ciepło!
UsuńAle piękne zdjęcia, cudowne towarzystwo do porannej kawy. Cieszę się, że Twojemu mężowi nic się nie stało, mam nadzieję, że teraz już zawsze będzie ostrożniejszy. Nie wyobrażam sobie Twojego strachu i przerażenia...Wenezuela kojarzy mi się z przemiłymi ludźmi i dzikimi krajobrazami, właśnie takimi jak te wodospady. Dwieście godzin bym mogła lecieć by tam dotrzeć :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że podoba Ci się moja relacja - pokrewna podróżnicza Duszyczko. Przerażenia nie sposób opisać żadnymi słowami... Niestety, mój maż to straszny ryzykant i zaliczył jeszcze inne, niekoniecznie bezpieczne przygody... On musi zawsze wejść do każdej przysłowiowej dziury... Zapraszam na kolejne wspomnienia. Pozdrawiam Cię ciepło.
UsuńOJJJ Basiu niesamowitych widoków dostarczasz i wrażeń tak silnych że za każdą wycieczką Ja mam łzy w oczach !!!Przygody, ludzie i WY ( dobrze że mąż wyszedł obronną ręką ) !:))) Przy takich kaskadach/wodospadach trzeba byc bardzo ostrożnym, bo to że są piękne i niesamowicie fascynujące to nie znaczy że bezpieczne !:) W ogóle z wodą żartów nie ma, ale myślę że ta sytuacja spowodowała ze teraz Jesteście podwójnie ostrożni:)))
OdpowiedzUsuńWidoki zapierają dech i ma się niedosyt, chciałoby się więcej, Ja uwielbiam tego typu krajobrazy a te wodospady to coś tak pięknego , achhhhh :)))
Uściski ślę :)
Beatko, wyprawę do Wenezueli będziemy długo wspominać. A mąż na jakiś czas spokorniał, tylko, że ma krótką pamięć i zawsze musi gdzieś wejść do przysłowiowej dziury. Jeszcze będzie o tym na blogu. My mamy ciągle niedosyt. Gdyby to było możliwe, już jutro mogłabym lecieć do Meksyku - kolejne 14 godzin w samolocie lub jeszcze dalej. Moim marzeniem jest Meksyk a męża Peru... No cóż pomarzyć można... Zapraszam Cię na kolejne wspomnienia. Buziaki!
UsuńPrzeczytałam z wielkim zainteresowaniem. Wspaniała wyprawa i niesamowita przygoda. Pozdrawiam Basiu :)
OdpowiedzUsuńWitaj Jolu. Jak pisałam o tej przygodzie, to znów miałam dreszcze... Zapraszam na kolejne wspomnienia. Pozdrawiam Cię ciepło!
Usuńświetna relacja i piękne widoki, przeczytałam jednym tchem:) dobrze,że mężowi nic sie nie stało, panowie to jednak uparte stworzenia:) widziałam wodospady K-ka w Chorwacji i mnie zachwyciły ale te biją na głowę wszytsko<3
OdpowiedzUsuńDziękuję Olu. Zgadzam się z Tobą. Można tłumaczyć, prosić i tak zrobi swoje... W dżungli mąż pobiegł za jakąś olbrzymią ważką i dopiero Julio go ostrzegł, by się nie zbliżał. Do Chorwacji na pewno się wybierzemy. Pozdrawiam Cię ciepło!
UsuńOjej:)))))piękne są wodospady i cała ta wycieczka:))dobrze że wszystko szczęśliwie się zakończyło:)))Pozdrawiam serdecznie:))
OdpowiedzUsuńTak, pięknie tam Reniu... A mąż powinien chyba na kolanach iść do Częstochowy, by dziękować za dar życia... Pozdrawiam Cię ciepło i zapraszam na dalsze części.
UsuńAbsolutnie fantastyczna przygoda , bo szczęśliwie zakończona . Zdjęcia piękne , czekam na kolejną odsłonę .
OdpowiedzUsuńhttp://karuzelka.blogspot.com/
Tak fantastyczna... Wolałabym już nie przeżywać takich emocji. Kolejne części oczywiście będą. Pozdrawiam Cię serdecznie.
UsuńWspaniałe zdjęcia, widoki i opowieść. Dobrze, że jednak zdarzył się cud. Serdecznie pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńhttp://balakier-style.pl/
Witaj Krystyno. Miło mi, że Ci się podoba. Zgadzam się - to był cud... Zapraszam na kolejne wspomnienia. Krystyno, odwiedzam Twój blog regularnie i znów mam problem, żeby napisać komentarz... Czy mam się gdzieś zalogować? Pozdrawiam Cię serdecznie.
Usuńi znowu wirtualnie zabrałaś mnie w cudowną podróż <3 niesamowite zdjęcia i wspomnienia !
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie:)
Cieszę się, że podróżujesz z nami. Zabiorę Ciebie i wszystkich odwiedzających mój blog, jeszcze w inne ciekawe i piękne miejsca. Zapraszam serdecznie. Pozdrawiam ciepło!
UsuńGorgeus fhotos! Kisses.
OdpowiedzUsuńhttp://www.solaanteelespejo.blogspot.com.es/
Dziękuję bardzo. Zapraszam na kolejne części. Pozdrawiam. Buziaki!
UsuńBasiu, Twoja opowieść jest niesamowita! To prawdziwy cud, że ten wypadek taks szczęśliwie się zakończył!. Jestem pod wrażeniem. Bardzo podoba mi się Twoja relacja i spostrzeżenia. Piękne zdjęcia. Oprowadzanie turystów w każdym z tych krajów, okazuje się podobne. W dżungli peruwiańskiej dostaje się gumowce - ochrona przed wężami, a po Amazonce pływa się małymi łodziami z daszkami. Do "dzikich" plemion indiańskich również się nimi podpływa, czasami trzeba płynąć wąskimi odnogami wgłąb dżungli. A w wodzie, jak wiadomo mnóstwo "drapieżników":)) Niesamowita przygoda, prawda? A po takich dramatycznych przeżyciach pozostała Wam do odwiedzenia chyba.....Guadalupa!?? Pozdrawiam serdecznie i czekam na c.d.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, to był cud... Wspomnienie tej chwili jeszcze dzisiaj wywołuje u mnie dreszcze... Wiem, jak to jest, skamienieć i nie móc wydobyć z siebie głosu. Naszym marzeniem była jeszcze 2 wyprawa - spływ rzeką Orinoko, ale po tej przygodzie, nie zgodziłam się. My gumowców nie dostaliśmy, w ogóle trochę niepełne były informacje, co mamy ze sobą zabrać. Jak pomyślę, że śmigałam w krótkich spodenkach... Już nigdy w takim stroju nie wybrałabym się do dżungli. Ja marzę o Meksyku i Brazylii, mąż o Peru i wyspach Galapagos. Może nasze marzenia kiedyś się spełnią... Zapraszam na kolejne wspomnienia. Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie.
UsuńOj! Basiu, no to dopiero przeżycie i jak tu nie wierzyć w cuda? Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
OdpowiedzUsuńWidoki cudne, piękny ten wodospad. Przyroda niesamowita, ludzie bardzo ciekawi.....pozdrawiam i buziaki posyłam...
Tak Basiu, to było niezwykłe przeżycie pod każdym względem. Napiszę... Zapraszam Cię na kolejne części. Pozdrawiam Cię ciepło! Buziaki!!!
UsuńAle pięknie i ciepło! :)
OdpowiedzUsuńWitaj na moim blogu. O tak, było i pięknie i ciepło. Pozdrawiam.
UsuńQue fotos mas maravillosas!!!! Unos paisajes fantásticos y toda una experiencia. :D
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo. Zapraszam na kolejne części. Pozdrawiam serdecznie.
UsuńCudowna podróż:):)
OdpowiedzUsuńA przygoda męża, całe szczęście że tak się skończyła, nie zazdroszczę Ci emocji jakich wtedy doznałaś:):):)
Pozdrawiam serdecznie:)
Podróż była cudowna, ale przeżycie traumatyczne - chodzi mi o tę przygodę. Zapraszam Cię na kolejne wspomnienia. Pozdrawiam ciepło!
UsuńOjej Wenezuela, jak cudownie :) marzy sie podroz w tamte rejony :)
OdpowiedzUsuńAle historia z twoim mezem, matko, umarlabym tam chyba....
A bylo bezpiecznie? Tzn chodzi mi w ogole o Wenezuele, mozna gdzies wychodzic poza hotel bez przewodnika/opiekuna? Bo slyszalam duzo roznych opinii...
Komentarz jest niżej...
UsuńTe pasas la vida viajando, qué envidia!!!
OdpowiedzUsuńUn beso!
http://cocoolook.blogspot.com.es/
Podróże to nasza wielka pasja. Pozdrawiam Cię serdecznie. Zapraszam na kolejne części.
UsuńWitaj. Bezpiecznie do końca nie jest... My wybraliśmy się jeszcze z jedną parą na spacer poza hotel do 2 miejscowości i nie ukrywam, że towarzyszył nam dreszczyk emocji. Mijały nas dziwne samochody z ciemnymi szybami. Niestety to kraj, gdzie kwitnie handel narkotykami... Nigdzie żywego ducha, nawet przydrożny sklep był totalnie pusty. Najgorszym jednak przeżyciem była odprawa celna. Opiszę te atrakcje na blogu. Zapraszam Cię na dalsze wspomnienia. Sama się dziwię, że nie umarłam wtedy ze strachu... Pozdrawiam Cię ciepło!
OdpowiedzUsuńOj, źle opublikowałam komentarz...
UsuńŚwietne zdjęcia ;)! zazdroszczę Wenezueli takiej "oko w oko" ;) mam nadzieję, że kiedyś i ja będę miała okazję tam pojechać ;)
OdpowiedzUsuńzapraszam do nas: http://warszawskie-sloiki.blogspot.com/ a tutaj nowy post o pysznym daniu z truskawkami w roli głównej ;)
Witaj na moim blogu. Marzenia się spełniają. Ja mam ich dużo i wierzę, że przynajmniej cześć się spełni. Truskawki uwielbiam. Wpadnę na pewno. Pozdrawiam.
UsuńJaka piękna z Was para - papużki nierozłączki, buziaki
OdpowiedzUsuńO mały włos papużka zostałaby bez swojej połówki... Zapraszam na kolejne części. Pozdrawiam Cię cieplutko!
UsuńSuper, że tak aktywnie spędzacie wakacje, Twoje wspomnienia czytało się równie przyjemnie, co relacje Cejrowskiego ;)
OdpowiedzUsuńSuper fotki!
Miło mi, że podoba Ci się moja relacja. Do Cejrowskiego mi daleko, to mój, nasz - IDOL, niemniej dziękuję za porównanie. Staramy się za każdym razem na maksa zwiedzać, oczywiście w granicach naszych możliwości finansowych. Buziaki!
UsuńO jaka kolejna wspaniała wyprawa, chyba juz cały świat zwiedziliście :) Piękne widoki Basiu i Ty jak kwiat ładnie się prezentujesz! Podziwiam Was szczerze także za odwagę w takie miejsca jak dżungla amazońska chyba bym sie nie wybrala :) Boje sie pająków, węzy i ogólnie strachliwa jestem!
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam :)
Aniu, chcielibyśmy, bardzo chcielibyśmy, ale życia nie starczy, by zobaczyć wszystkie miejsca na naszej liście podróżniczej. Dziękuję Ci za miłe słowa. Aniu ja też jestem baaaaaaaaaardzo strachliwa, ale w takich sytuacjach nie myślę o tym. Pozdrawiam Cię bardzo ciepło!
Usuńgenialnie!!! Jestem zachwycona!!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z Gdyni:*
Ola z Fashiondoll.pl
Witaj na moim blogu. Miło mi, że Ci się podoba. Zapraszam na kolejne części. Pozdrawiam.
UsuńŚlicznie Basiu! Znów, dzięki Tobie się rozmarzyłam! Piękne zdjęcia i wspomnienia:))
OdpowiedzUsuńBuziaki- Anna
Witaj Aniu. Dziękuję i zapraszam na dalsze wspomnienia. Pozdrawiam Cię ciepło!
UsuńWow! Lovely photos.
OdpowiedzUsuńEffortlesslady.blogspot.ca
Dziękuję Diana. Za kilka dni kolejna cześć. Pozdrawiam Cię serdecznie.
UsuńBasiu piękne zdjęcia. Choć przez chwilę zamarzyłam o takiej wyprawie. Pozdrawiam Zosia.
OdpowiedzUsuńPięknie tam jest Zosiu... Natura powaliła nas na kolana. Ja marzę o jeszcze dalszej podróży... Może kiedyś się uda. Pozdrawiam Cię ciepło!
UsuńKochana tam jest cudownie! az czekam na urlop :)
OdpowiedzUsuńMy byliśmy oczarowani, ja też już chętnie gdzieś bym poleciała. Muszę jednak jeszcze trochę poczekać. Buziaki!!!
UsuńZdjęcia są przecudowne, naprawdę. Uwielbiam Twój blog, bo przez niego można tyle zobaczyć. Dzięki Bogu że mąż ocalał, aż mi ciarki przeszły. Pal sześć te zdjęcia, nawet całą kamerę, życie jest najważniejsze. :) Pozdrawiam serdecznie. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Dociu. To naprawdę był cud. A mąż później jeszcze żartował, że zostałabym 2 żoną Julio - naszego indiańskiego przewodnika i zamieszkałabym z nim dżungli. Dowcipniś... Zapraszam Cię na kolejne wspomnienia. Pozdrawiam ciepło!
UsuńBasiu, cudowna wycieczka, wspaniałe przeżycia, fantastyczne zdjęcia! A przygoda Twojego Męża też mnie zmroziła. Dziękuję Ci za tyle wrażeń, które pięknie opisujesz i dzielisz się z nami swoim widzeniem świata. Masz o czy pisać:-))))Buziaki!
OdpowiedzUsuńMiło mi, że Ci się podoba. Dziękuję za tyle miłych słów. Przygoda była naprawdę mrożąca krew w żyłach. Opatrzność czuwała... Zapraszam na kolejne części. Pozdrawiam Cię ciepło!!!
UsuńVery impressive pictures Barbara! You both are a handsome couple.
OdpowiedzUsuńSabine xxx
Dziękuję bardzo. Zapraszam na dalsze części. Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie.
UsuńKochana zazdroszczę Ci tych pięKnych zakątków, które mogłas poznać, spróbować, dotknąć.
OdpowiedzUsuńLusiuniu, ja mogę odmówić sobie wszystkiego, by znów gdzieś wyruszyć. Jak połkniesz tego bakcyla, to przepadniesz na wieki... Pozdrawiam Cię ciepło!
UsuńBasiu, te kury w samolocie to musiało byc niesamowicie folkowe przeżycie... I dziękujmy Bogu za Anioła Stróża Twojego męża... Spisał się Skrzydlaty... Buziaki!!!
OdpowiedzUsuńO tak, te kury i inne zwierzaki robiły wrażenie. Tak mnie mdliło, że nawet nie wyjęłam aparatu, zresztą głupio by tak było latać po pokładzie i pstrykać zdjęcia... Szanuję prywatność ludzi. a Anioł Stróż to powinien tak porządnie trzepnąć mojego męża, bo jeszcze nie raz dał mu popalić... Buziaczki!!!
UsuńTe zdjęcia indian to Wy robiliście? Wow!
OdpowiedzUsuńNo, krew mrozi ta historia, a Pan Małżonek to chyba dostał nauczkę, żeby ostrożniej w podróży :):) Na facetów trzeba czasem bardziej uważać, niż na dzieci. Cudowna podróż. Wiesz, że jesteś niesamowita :) :*
Te 4 zdjęcia - to niestety pocztówki kupione na lotnisku. Widzieliśmy wioski indiańskie z łodzi i kręcących się na brzegu ludzi. Nasz przewodnik prosił, byśmy nie robili im zdjęć. nigdy nie wiadomo czy w Twoim kierunku nie poleci jakaś strzała... Niesamowite, prawda... Jedynie tę kąpiącą Indiankę udało nam się sfotografować, no i te dzieciaczki w dżungli z mamą oraz Julio, naszego Anioła Stróża. Rezerwaty można zwiedzać, ale to już jest inna wyprawa: spływ rzeką Orinoko i wizyty w rezerwatach. Ja po tej przygodzie nad wodospadem nie chciałam słyszeć o kolejnej wyprawie, chociaż mieliśmy początkowo ją w planie. Mąż był przecież poturbowany, opuchnięta noga, szkoda słów... W Peru także można zwiedzać rezerwaty, więc może się tam uda w przyszłości. A może uda się jeszcze kiedyś polecieć bezpośrednio na kontynent do Wenezueli. Boże, rozmarzyłam się... A Pan Małżonek spokorniał - niestety tylko do kolejnej podróży. Dzięki za to - niesamowita. To dla mnie wielki komplement, aż się rumienię, bo niczego aż tak wielkiego jeszcze nie dokonałam w porównaniu z prawdziwymi podróżnikami. Cieszę się jednak, że dotarłam już do różnych miejsc i dalej mnie ciągnie, oj ciągnie... Buziaki!!!
UsuńMatko kochana!!! Jaka fantastyczna wyprawa! Zaskoczyłaś mnie jeszcze bardziej niż poprzednio!
OdpowiedzUsuńTo prawdziwa przygoda, żadne wylegiwanie się na plaży, buszowanie po sklepach...Szacun wielki:D
Po raz kolejny dziękuję Ci Basiu, za taką niesamowitą wycieczkę!!!!!
Aż mi dech zaparło:D
My uwielbiamy takie właśnie przygody, oczywiście nie z takim finałem. Przede wszystkim zwiedzamy, zwiedzamy, zwiedzamy. Oczywiście też odpoczywamy na plaży, między kolejnymi wyprawami, żeby nabrać sił. Zawsze powtarzam, że nie stać mnie na to, by lecieć na tydzień, 2 czy dłużej i wygrzewać tylko tyłek na plaży, mogę to robić u siebie, latem na balkonie, za darmo... Uwielbiam aktywne wyjazdy. Oczywiście rozumiem, że czasem ludzie gdzieś lecą, by tylko odpocząć, mają przecież do tego prawo i jak tego nie osądzam...Mnie jednak ciągle gdzieś nosi... Taka natura... Zapraszam Cię piękna Ruda Lisiczko na kolejne części. Buziaki!!!
Usuńmiało być: i ja tego nie osądzam...
UsuńBarbarossa to niesamowita historia.
OdpowiedzUsuńZdjęcia są wspaniałe i miejsce jest naprawdę ładne.
To na pewno była przygoda
Pozdrawiam
Miło mi Curra, że Ci się podoba.Bogu dzięki, że wszystko tak się skończyło. Zapraszam Cię serdecznie na kolejne części. Pozdrawiam serdecznie.
UsuńWodospady są niesamowite! W Norwegii kilka udało się mi się zobaczyć, ale te są większe i domyślam się że z cieplejszą temperaturą;)
OdpowiedzUsuńNorwegia też jest na naszej liście. Na razie podziwiałam tylko na zdjęciach u znajomych. Temperatura w lutym była bardzo wysoka, a w dżungli można było oszaleć... Zapraszam na kolejne wspomnienia. Pozdrawiam.
UsuńPiękna historia i piękne zdjęcia. Choć na chwile oderwałam się od rzeczywistości. Cudowne miejsce odwiedziliście. Takie egzotyczne. Wodospady przepiękne! Bardzo lubię patrzeć na spadająca wodę. Z najbardziej egzotycznych widziałam kilka wodospadów w USA ale nie pamiętam ich nazw. Nie były to jednak te najsławniejsze.
OdpowiedzUsuńDziękuję za wspaniałą wycieczkę. Pozdrowienia dla niesfornego mężusia.
Dla Ciebie buziaczki :):):)
Witaj Soniu. Ameryka Północna to też nasze marzenie, ale musiałabym chyba obrabować bank, żeby je spełnić. Pan Mąż dziękuję za życzenia, oj niesforny to on jest dalej. Taki typ...Pozdrawiam Cię ciepło!!! Buziaki!!!
UsuńPrzepiękne zdjęcia! Niestety na upartego faceta nie ma lekarstwa :) Cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło. Cudowne przygody przeżywacie.
OdpowiedzUsuńPrzygoda była niezwykła, a mój mąż zawsze coś nabroi... Zapraszam na dalsze części. Pozdrawiam ciepło!
UsuńJesteście super parą po prostu. Cudownie się ogląda Wasze zdjęcia i czyta o Waszych przygodach. Ja znów bardzo kocham polskie góry. Żywo się nimi interesuje. A także górskimi miejscowościami. Niesamowita przygoda!!! Czytałam z otwartymi ustami. A moj mąż też taki uparty jak osioł nie raz.
OdpowiedzUsuńTo był dla nas dobry czas, jeszcze przed chorobą Córki.
UsuńPodróżowaliśmy bardzo często i daleko.
Góry lubię i wiele "schodziłam". Teraz ze względu na serducho nie mogę...
Moja Ania je kochała...
Przygoda była naprawdę mrożąca krew w żyłach...