Listopad 2020.
Ciało, mięśnie, wszystko odmawia posłuszeństwa...
Czyżby to covid?
Jedziemy wykonać test. Wynik potwierdza nasze przypuszczenia.
Kilka dni jesteśmy "bez życia". Dzieci zostawiają nam torby z jedzeniem pod drzwiami, za progiem.
Kwarantanna.
Grudzień 2020
Wizyta u lekarza. W związku z moją amyloidozą dostaję skierowanie na biopsję serca.
Rodzina, przyjaciele odradzają mi pójście do kliniki. To bardzo poważny zabieg.
Jakiś zły głos podpowiada mi: "IDŹ"...
15 grudnia mąż zawozi mnie do kliniki. Po 4 dniach powinnam wrócić do domu.
Żegnamy się przed wejściem, dalej muszę radzić sobie sama. Najpierw papierologia, później oczekiwanie na przyjęcie.
W korytarzu sporo osób. Jedni głośno rozmawiają, inni przeglądają telefony, a jeszcze inni siedzą w bezruchu. Należę do tej ostatniej grupy. Czuję wewnętrzny niepokój. Znowu tu jestem. W sierpniu zakładano mi kardiowerter, który uratował mi życie. A teraz? Jak będzie?
Przed przyjazdem "ubrałam" nasze mieszkanie w świąteczny nastrój. Będzie na mnie czekał.
*******
Słyszę moje nazwisko. Formalności a potem pielęgniarka prowadzi mnie do sali.
- Pani u nas niedawno była?
- Tak, w sierpniu... Wszczepiono mi rozrusznik.
- A teraz, dlaczego?
- Biopsja serca...
- O Boże...
Pielęgniarka wprowadziła mnie do dużej sali. Wytłumaczyła, że będę miała miejsce za parawanami, bo na sali niestety będą też mężczyźni. Brak wolnych łóżek. Trudno, jakoś wytrzymam te 4 dni... Rozpakowuję torbę, na stoliczku kładę przede wszystkim książkę, wodę i szklankę. Tak za każdym razem... Jestem już weteranem szpitali.
Pierwsze badania, ciągle coś się dzieje.
- Założymy pani wenflon...
- Przejdzie pani do sali nr taki a taki na echo serca i EKG...
- Pojedzie pani na tomograf...
I tak do wieczora. Na sali przybywa mężczyzn. Toczą głośne rozmowy. Każdy z nich przejęty swoją chorobą. Jestem wyjątkowo spokojna. Potrafię się wyłączyć. Czytam książkę. Myśli jednak zakłócają fabułę. Uspakajam męża przez telefon, że wszystko w porządku, czuję się dobrze. Wreszcie zapada noc. Godziny wloką się w nieskończoność. Słyszę odgłosy chrapiących mężczyzn. W końcu zasypiam...
****************
Kolejny dzień, kolejne badania i czekanie na wyniki.
***************
Pamiętam tylko, kiedy zabierano mnie na salę operacyjną, to, że pomachałam panom i poprosiłam, żeby trzymali kciuki.
I nic więcej...
*****************
Podczas zabiegu biopsji, doszło do tamponady. Moje serce pękło i przestało bić...
Rozpoczęła się walka o moje życie, długa reanimacja, potem wprowadzenie w śpiączkę.
Mąż już nie zdążył rano dodzwonić się do mnie. Próbował do kliniki. Nagle ktoś ze szpitala zadzwonił do Niego. Krótko poinformowano Go o tym, co się stało. Powoli odchodziłam...
- Muszę zobaczyć żonę...
-Może pan przyjechać, ale nie wiemy, czy pan jeszcze Ją zobaczy...
Nigdy się nie dowiem, z jaką szybkością M. jechał z Rybnika do Katowic. Mimo pandemii wpuszczono Go na OIOM. M. nie chce mi szczegółowo mówić o tym, co czuł, kiedy mnie tam zobaczył. Ale za każdym razem ma łzy w oczach. Szanuję Jego uczucia i już nie pytam... Powiedział mi między innymi, że prosił mnie, abym do Niego wróciła. Lekarze nie dawali mi jednak żadnych szans...
Każda chwila, następna godzina były dla mnie decydujące. Moje życie wisiało na przysłowiowym włosku. Bardziej byłam nieobecna niż obecna. Padały sugestie, że jeśli jakimś cudem z tego wyjdę, nawet jeśli uda się wybudzić mnie ze śpiączki, to prawdopodobnie będę do końca życia roślinką. Stan był ciągle krytyczny. Sepsa, ostre zapalenie płuc, zakrzepica a wreszcie bezwład całego ciała, to tylko niektóre powikłania...
***************
Wigilia. Święta Bożego Narodzenia.
Najbliższa i dalsza rodzina jest jak w amoku. Znajomi, przyjaciele. Tyle życzliwych mi osób modli się o moje zdrowie. Ile łez wylano z mojego powodu, Bóg jeden wie. A ja "śpię" sobie spokojnie i o niczym nie wiem...
27 grudnia.
Słyszę głos jak zza światów.
- Czy pani mnie słyszy? Jestem prowadzącym lekarzem. Podczas zabiegu doszło do poważnych komplikacji. Była pani w śpiączce. Pamięta pani, jak się nazywa?
Nie rozumiem, o czym lekarz do mnie mówi. Otwieram powoli oczy i widzę pochyloną nade mną postać. Jakie komplikacje? Jaka śpiączka? O co tu chodzi?
Wyrzucam z siebie jak z maszyny: imię, nazwisko i adres. Ale nie słyszę swojego głosu. Mówię szeptem. Boże, nie potrafię mówić. Próbuję poruszyć ręką, też nie potrafię...
- A kiedy będą święta?
- Święta już były, za kilka dni sylwester.
Nie, to niemożliwe, jak to były już święta? Nadal niczego nie rozumiem. To jakiś koszmar... I gdzie ja w ogóle jestem? To dla mnie szok...
- Jest pani na OIMI-e. Zdecydujemy, kiedy będziemy mogli przewieźć panią na oddział.
**********************
Mija kilka dni.
Ciągle do końca nie rozumiem, dlaczego kręci się przy mnie tyle osób. Podczas mycia dostrzegam mnóstwo kabli na moim ciele. Moje ręce, nogi, tyłów są dwa razy większe. To efekt zatrzymanej wody w organizmie. Kiedy pielęgniarki mnie przewracają na boki, łzy same mi płyną. Wszystko mnie boli. Nadal nie potrafię nic zrobić samodzielnie. Niekończące się kroplówki, leki, przetaczanie krwi, etc.
Najbardziej stresuję się, kiedy pojawia się tzw obchód. Czuję się jak królik doświadczalny. Co najmniej 12- stu lekarzy, z 10- ciu studentów... Zadają mi mnóstwo pytań, a ja gubię się w odpowiedziach. Po każdej takiej wizycie jestem wykończona. W szybie okna widzę moje przerażone odbicie, wielkie sine oczodoły, jakieś krwiaki na ustach. Żadna pielęgniarka nie chce mi podać lusterka...
Nie lubię nocy. Na korytarzu mniejszy ruch. Pielęgniarki przynoszą mi nocne leki. Założono mi port, żyły są za cienkie. Długo nie umiem się wyciszyć. Kiedy wreszcie udaje mi się zasnąć, męczą mnie koszmary. Pewnej nocy "widzę" 4 osoby, które wokół łóżka rozciągają czarny materiał. Czuję, że są mi nieprzychylne. Śmieją się szyderczo. Nie wiem o co chodzi, dziwne, nawet się Ich nie boję...
Innym razem chce mnie pochłonąć woda...
Ale mam też przyjemne sny. Widzę uśmiechniętą, rozświetloną twarz Ani. Tak bardzo czuję Jej obecność. To takie światełko w tunelu. Pojawia się wewnętrzy spokój i jakaś błogość.
Do sali wchodzi moja ulubiona pielęgniarka .
- Pani Basiu, coś miłego się przyśniło? Uśmiecha się pani od ucha do ucha.
- Może pani pomyśli, że zwariowałam, ale odwiedziła mnie moja Ania.:)
Uśmiech jeszcze długo nie schodzi z mojej twarzy...
Kilka razy pozwolono mężowi na odwiedziny. Na pierwszych nie mam sił, aby się cieszyć... Leżę jak kłoda, męczy mnie rozmowa. Jeszcze nie jestem sobą... Moja pamięć jest zawodna... Ból ma nade mną władzę...
********************
Styczeń 2021.
Mijają kolejne tygodnie.
Powoli uczę się siadać. Ale jest ciężko. Towarzyszą mi różne stany. Macki depresji czyhają, żeby mnie dopaść. Tak bardzo chcę już wrócić do domu...
Wreszcie dostaję zgodę. Właśnie mija 40 dni mojego pobytu w klinice. W domu już wszystko przygotowane. Z okien karetki widzę ośnieżone czubki drzew.
Sanitariusze wnoszą mnie na specjalnych noszach do windy a potem do mieszkania. Mimo bólu uśmiech nie schodzi z mojej twarzy. Żyję, Boże mój żyję i jestem nareszcie w domu.:) Stał się naprawdę cud. Według lekarzy, mimo że robili wszystko co możliwe, nie miałam prawa z tego wyjść. Nie ma słów, by opisać tę radość. Śmiejemy się i płaczemy razem z mężem. Za klika minut pojawia się mój syn... On też płacze.
Czuję w pokoju miłość i zapach róż...
Luty.
Mija pierwszy tydzień mojego pobytu w domu. Mąż jest przy mnie 24 godziny na dobę. Pilnuje leków, opiekuje się mną. Praktycznie wszystko jest na Jego głowie. Podczas dnia przychodzi na dwie godziny pielęgniarka a potem opiekunka.
Niestety mój stan się pogarsza. Dostaję silnego krwotoku. Karetka zawozi mnie do szpitala. Kolejna operacja... kolejny ból. I znów poza domem. Tym razem 20 dni.
Marzec. Kwiecień.
Dalsze leczenie. Wizyty kontrolne. Intensywna rehabilitacja. Zaciskam zęby z bólu i ćwiczę. Jestem zdeterminowana. Najpierw udaje się usiąść, to już jest sukces. Pierwsze "spacery" na wózku inwalidzkim. Ciągle brakuje sił, aby wstać na nogi. Ważę tylko 42 kilo...
Maj. Czerwiec.
Kolejne wizyty kontrolne, leczenie i dalsza intensywna rehabilitacja. Pierwsze wizyty przyjaciół. W maju kolejny pobyt w szpitalu. Lekarze muszą mi ściągnąć wodę z opłucnej. Znoszę dzielnie ból .Tym razem tylko tydzień.
Pierwsze kroki. Niezdarne, koślawe, niepewne. To nic.
Wiosna jest taka piękna, a ja powoli wychodzę z cienia.
Aż się sama popłakałam, ile Ty przeszłaś! Niech Bóg czuwa nad Twoim zdrowiem Basiu, trzymaj się ciepło i niech te wszystkie paskudztwa od Ciebie odejdą ❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuńDziękuję Dorotko za każde słowo.
UsuńŻycie jest takie piękne.:)
Pozdrawiam Cię mocno.
Jesteś bardzo dzielna Basiu, trzymaj się i uważaj bardzo na siebie. Bogu dziękować, że wszystko tak się skończyło <3
UsuńBasiu kochana... Zabrakło mi słów i długo myślałam, co napisać, jak to wszystko skomentować. Jak wyrazić mój podziw dla Ciebie, ale i zdumienie, że aż tyle złego Cię spotkało, jak bardzo jesteś dzielna. Wszystko to za mało. I wiesz, przyszło mi do głowy chyba coś co wyjątkowo trafia w sedno.
OdpowiedzUsuńBasiu Ty po prostu masz żyć. Wyszłaś z tego dramatu po to, bo jesteś potrzebna wszystkim tu na ziemi. Ania na Ciebie poczeka! A teraz po prostu żyj!
Droga Meliso dziękuję Ci za ten budujący komentarz.:)
UsuńMasz rację, po prostu pragnę teraz żyć.:)
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie.
Kurde, Basiu, poryczałam się... Przez co Ty dziewczyno przeszłaś... ❤️
OdpowiedzUsuńSylwio droga, najważniejsze, że żyję.
UsuńWidocznie mnie jeszcze nie chcą :) i kazali mi wrócić.:)
Uściski posyłam.
Basieńko, przecież to serce może pęknąć gdy czyta się Twoje kalendarium...
OdpowiedzUsuńPrzytulam Cię serdecznie i bardzo delikatnie...
Dziękuję Ci za przytulaski :) i empatię.
UsuńA książkę miałam Twojego autorstwa.
Serdeczności posyłam.
Basiu, poryczałam się z rana...
OdpowiedzUsuńTo niesprawiedliwe, że takie rzeczy spotykają tak pozytywna i ciepłą osobę!
To cud, że z tego wyszłaś, chyba Ania czuwała nad tobą, bo trudno to inaczej wytłumaczyć.
Czekam na ciąg dalszy...
Tak Jotko, to był cud. Prowadzący mnie lekarze: nefrolog, pulmonolog, laryngolog, endokrynolog, chirurg przeglądali później moją dokumentację medyczną z kliniki i wszyscy stwierdzili (lekarze Ci się nie znają, nie pracują razem), że to był cud.
UsuńI naprawdę czułam obecność Ani.:)
Ciąg dalszy będzie. Muszę tylko pozbierać myśli...
Pozdrawiam Cię serdecznie.
Droga Basiu!
OdpowiedzUsuńCzytam Twój post na raty i ryczę. Łzy zalewają moje oczy. Wrócę.
Całuję.
Pozdrawiam Cię Łucjo.
UsuńBasiu, popłakałam się w czasie czytania, bo wyobraziłam sobie przez co przechodziłaś i ile determinacji było w Twoim pękniętym sercu...Ania, która się pojawiła nie tylko w podświadomości pomogła Ci przetrwać, tak jak wszyscy, którzy się za Ciebie modlili, a dla których jesteś tak bardzo potrzebna.
OdpowiedzUsuńZdrowia Ci życzę, przytulam i trzymam kciuki, żeby było już tylko lepiej.:)
Droga Celu, dziękuję za ten komentarz.:)
UsuńŻycie jest takie, codziennie dziękuję Bogu, że żyję.
Pozdrawiam Cię bardzo ciepło!
Basiu, nikomu nie uda się przeczytać Twojego wpisu spokojnie. Niewyobrażalne przez co przeszłaś. Pokonałaś wszystkie przypadłości świadczy, to świadczy o Twojej wielkiej sile. W Twoim słabym małym ciele czuwała wielka siła. Życzę dużo zdrowia, dbaj o siebie. Ściskam i serdecznie pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za te słowa.
UsuńTak właśnie mówią lekarze, że to niewyobrażalne, przez co przeszłam i nie poddałam się. Ciągle zastanawiam się, jaka jest dalsza moja misja tu na ziemi...
Pozdrawiam Cię także serdecznie.
Basiu kochana... Serce się kraje, gdy się czyta...A Ty musiałaś przez, to wszystko przejść.. Brak mi słów..
OdpowiedzUsuńPo prostu ściskam Cię mocno:*:*:*
Edytko kochana, ja także Cię ściskam.:)
UsuńKochana Basiu, to był cud, dostałaś drugie życie...podziwiam Cię za wytrwałość, waleczność, podziwiam Twojego Męża za oddanie i sprawdzoną w największych próbach, miłość. Wierzę, że kiedyś napiszesz książkę, fabularyzowaną autobiografię, która będzie umocnieniem dla innych i wskazówką jak żyć, gdy życie wyg\daje się niemożliwe do udźwignięcia...Polecam Was w swoich modlitwach.
OdpowiedzUsuńTak Basieńko, to był cud...
UsuńMyślałam o napisaniu książki. W poście to tylko namiastka tego, co przeżyłam. Czas pokaże.:)
Dziękuję Basiu jeszcze raz za kontakt z moim mężem podczas tego trudnego czasu, za wsparcie i wszystkie modlitwy.
To jest cud... Przeczytałam od deski do deski, Ty szczęściaro!
OdpowiedzUsuńTak Aniu jestem szczęściarą.:) I wierzę w to, że to był cud.
UsuńŚciskam.:)
Czytam Pani blog od początku,lubię podróże i podziwiałam Pani i męża wycieczki, zdjęcia, opowieści. Nigdy nie napisałam ani jednego słowa. Dziś napiszę, choć miałam ochotę napisać jak córka odeszła, płakałam z Panią. Przeczytałam dzisiejszy post i płaczę, płaczę bo teraz mój tato leży na intensywnej terapi, był tak jak Pani reanimowany, odszedł, w śpiączce ale dzięki Pani postowi wierzę, że może być cud, wzruszyłam się ile Pani przeszła, jaką miała Pani siłę do życia i wierzę, że mój tato też wróci, tak jak Pani. Bardzo dużo Pani przeszła, jest Pani silną i dzielną kobietą i z całego serca życzę żeby odzyskała Pani zdrowie i spokój. Mocno zaciskam kciuki za Panią i mojego tatę. Pani post dał mi nadzieję, której mi tak teraz bardzo potrzeba. Dzielna jest Pani, podziwiam i chylę głowę. Aga
OdpowiedzUsuńDroga Agnieszko, dziękuję za ten komentarz. Za każde słowo.
UsuńCuda, jak widzisz się zdarzają. Życzę Twojemu tacie, aby wrócił do Was. Życzę Tobie i bliskim dużo siły i wiary. Wspierajcie się wzajemnie. To pomaga.
Jeśli jesteś osobą wierzącą, zawierz swoje troski, obawę, strach Jezusowi i módl się. To też pomaga.
Ściskam Cię bardzo mocno i przytulam do serca.
Ciężko było to czytać, trudno zebrać myśli by napisać coś sensownego w obliczu takiego nieszczęścia i choroby. Sądzę, że trzeba się skupić na tym co najważniejsze. Dostałaś szansę na drugie życie, wracasz do zdrowia. Życzę aby to zdrowie, optymizm i uśmiech już Cię nie opuszczały. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za komentarz, za każde słowo.
UsuńMasz rację, dostałam drugą szansę, drugie życie. Lekarze prowadzący nie wychodzą z podziwu, jak to możliwe.
Zawsze sceptycznie podchodziłam, kiedy słyszałam, że ktoś doznał cudu. A tu proszę, ja sama tego doświadczyłam.:)
Pozdrawiam Cię również bardzo serdecznie.
Basieńko!
OdpowiedzUsuńJeszcze dzisiaj trudno mi zebrać myśli. To cud, że z tego wyszłaś. Nie tylko ktoś nad Tobą czuwał i się opiekował abyś wróciła do kochających Cię osób, ale i Twoja ogromna siła walki.
Życzę Tobie i Twojemu wspaniałemu Mężowi dużo zdrowia i miłości.
Ściskam mocno i serdecznie pozdrawiam:)
Droga Łucjo, to naprawdę był cud. Zgadzam się z Tobą, muszę mieć ogromną siłę walki, z której w ogóle nie zdawałam sobie sprawy.
UsuńDziękuję za życzenia i Twoją empatię.
Tobie także życzę wszystkiego dobrego. Zdrowia.:)
Pozdrawiam Cię bardzo mocno.
Miałam dwa podejścia do przeczytania w całości tego wpisu i zawsze kończyłam w momencie kiedy pisałaś, że pękło Ci serce bo przy tych słowach pękało moje...Nie jestem sobie w stanie wyobrazić przez co przeszłaś Ty i Twoi najbliżsi a to, że byłaś w stanie krytycznym a jednak nadal tu z nami jesteś można opisać tylko jednym słowem: CUD! Już to pisałam jakiś czas temu ale teraz się powtórzę -jesteś Wojowniczką z ogromną wolą życia. Niezmiernie się cieszę, że ta smutna historia miała happy end, pamiętam jak zniknęłaś a ja po jakimś czasie rozpytywałam o Ciebie na blogach, na które obie zaglądamy. Nikt nic nie wiedział. Przykro mi, że musiałaś tyle wycierpieć. Wzruszyłam się czytając ten wpis ale i komentarze bo to chyna najpiękniejsza zaleta blogowania - dobroć płynąca od ludzi, których nawet nie znamy...
OdpowiedzUsuńBasiu, życzę Ci ogromu siły i woli walki o całkowity powrót do zdrowia. I ja, i wszyscy którzy umieścili komentarz przede mną trzymamy za Ciebie kciuki. Bardzo dziękuję, że podzieliłaś się z nami tą trudną do opisania historią. Życzę Ci wszystkiego co najlepsze i wysyłam ogrom ciepłych myśli.
Kochana Mo, nawet nie wiem, co napisać... Dziękuję bardzo za każde słowo.
UsuńTak, to naprawdę jest cud. Wcześniej z dystansem podchodziłam do tego typu opowieści, ale ja to przeżyłam, na sobie...
Dziękuję za Twoją troskę i wielką empatię.:)
To miłe, że sporo osób interesowało się, dlaczego "zniknęłam".
Mąż informował na bieżąco, jaka jest sytuacja po kolei osoby zapisane w moich kontaktach.
Pozdrawiam Cię bardzo ciepło i także życzę wszystkiego dobrego.
Basiu, jeszcze raz to przeżywam. Rok temu płakałam i czekałam na wiadomości od Twojego męża. Czułam jak On to wszystko przeżywa.
OdpowiedzUsuńTak jak większość pisze, to był CUD, a Ty kochana dostałaś drugie życie. Dostałaś... Wywalczyłaś je przy pomocy Twojego męża, najbliższych.
Każdego ranka myślę o Tobie:)))
Niech dobre Anioły czuwają nad Wami każdego dnia. A jutro pewnie dołączy św. Barbara
Witaj śniegiem za oknem Basiu
UsuńUrodziny mam w pierwszym dniu Panowania Pani Zimy. Ale dziękuję za życzenia
Pozdrawiam nadzieją na słońce. Wiem jak je kochasz
Dzisiaj szaro i ponuro
UsuńPrzesyłam Tobie Basiu bukiet słonecznych kwiatów. Mam nadzieję, że lubisz nagietki
Kochana Ismeno, po prostu DZIĘKUJĘ... Za wszystko.:)
UsuńHello Basiu,
OdpowiedzUsuńWhat an impressive story. What have you had to go through. I have to control myself not to cry. So terribly sad. I hope that this long road will bring you a lot of positivity again. I live with you. I wish you all the best.
Much love and a big hug,
Marco
Dziękuję Marco za piękny komentarz.:)
UsuńKażdego dnia walczę o siebie. Cieszę się, że mam kochającą rodzinę oraz przyjaciół.
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie.
Kochana Basiu!
OdpowiedzUsuńW dniu Twoich imienin życzę Ci dużo zdrowia, wiele uśmiechu i powodzenia,
niech Cię już nie trapią żadne zmartwienia i niech się spełnią wszystkie marzenia.
Życzę Ci wszystkiego co najlepsze.
Całuję i serdecznie pozdrawiam:)
Droga Łucjo, dziękuję ślicznie za życzenia.:)
UsuńPrzepraszam, że dopiero teraz. Trochę się znowu działo...
Pozdrawiam Cię bardzo ciepło.:)
Basiu, zagladam do Ciebie z wielka przyjemnoscia z powodu Twojego wdzieku, delikatnej kobiecosci, usmiechu..najmilej zawsze patrzy mi sie na zdjecia Twoje z mezem. Tyle w nich milosci i czulosci. Zycze Ci z calego serca powrotu do zdrowia, przytulam najmocniej..brak mi slow..a dzis w dzien Barborki pozdrawiam nsjcieplej, najserdeczniej..Twoja imienniczka Basia
OdpowiedzUsuńDroga Basiu, dziękuję za tak piękny komentarz.:)
UsuńDziękuję ślicznie za życzenia. Tobie również życzę wszystkiego dobrego.:)
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie.
Basiu, tak wiele przeszłaś, ale przecież nie raz udowodniłaś, że jesteś dzielną i waleczną kobietą. Wierzę, że teraz wszystko już będzie dobrze. I pamiętaj - co nas nie zabije, to nas wzmocni. Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie
OdpowiedzUsuńKarolino, tak większość myśli, że jestem dzielną kobietą. Mam jednak dni, że czuję się kompletnie bezradna i płaczę do poduszki...
UsuńDziękuję Ci za ten komentarz.:)
Pozdrawiam Cię ciepło i życzę wszystkiego dobrego.
Droga Basiu, tak wiele przeszłaś. Dobrze, że masz przy sobie kochającą rodzinę.
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy bym tyle zniosła.
Życzę zdrowia i pozdrawiam serdecznie :)
Codziennie dziękuję i jestem wdzięczna za rodzinę oraz przyjaciół, za wszystkie osoby, które mnie wspierały i nadal wspierają.
UsuńDziękuję Ci Haniu za komentarz.:)
Pozdrawiam Cię mocno. Wszystkiego dobrego.
KTOŚ nad Tobą czuwał i czuwa nadal... Tak, jak nade mną w maju, bo też było nieciekawie. Ale ja spędziłam w szpitalu "tylko" dwa i pół tygodnia. I jest ze mną już prawie dobrze.
OdpowiedzUsuńZostawiam całusy dla Ciebie i pozdrowienia dla męża. Będę się też modlić o Twoje zdrowie:)))
Zgadzam się Urszulo. Ktoś musiał czuwać. To naprawdę był cud. Cudem jest, że żyję.
UsuńMam nadzieję, że zdrowie Ci służy.:)
Dziękuję Ci za komentarz oraz pozdrawiam Cię serdecznie.
Buziaki!
Kochana
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam ze łzami w oczach, ale dzięki Bogu Jesteś z nami piękna, kwitnąca😊💖🌺
Dużo zdróweczka i uśmiechu dla Ciebie i Twojego męża życzę z serca🤗🧡🍀🌹
Dziękuję Morgano.:)
UsuńDziękuję za każde słowo.:) Takie komentarze radują moje serducho.
Pozdrawiam Cię mocno, posyłam moc buziaków.
Także życzę wszystkiego dobrego.:)
Kochana przepłakałam cały post. Jak dobrze, że żyjesz, że jesteś. Jesteś taka silna i dzielna. Mam ochotę Cię przytulić. Zdrowia życzę Kochana, wszystko będzie dobrze
OdpowiedzUsuńBasieńko życzę Ci zdrowych i spokojnych Świąt. Dużo miłości...
OdpowiedzUsuńTo nie był twój czas...dlatego znów tu jesteś...Życzę ci zdrowia,po stokroć zdrowia.PS.mój tata nie żyje ponad 25 lat i nigdy mi się nie śnił ,chcociaż bardzo tego chciałam..Jakiś rok temu miałam sen,był w garniturze,gdzieś szliśmy obok siebie.Trochę przyśpieszył a ja chciałam iść z nim i wyciagnęłam do niego rękę aby złapać jego dłoń a wtedy on powiedział stanowczym głosem "Ty ze mną nie pójdziesz.Jeszcze nie...".To był jedyny ,jak dotąd,sen o nim..Może proroczy?.Dodam,że mam 56 lat ,więc 3/4 życia za mną:).Ania z Lublina.
OdpowiedzUsuńBardzo wzruszyłaś mnie tym wpisem. Jesteś bardzo dzielna. Życzę dużo zdrowia.
OdpowiedzUsuń