poniedziałek, 29 listopada 2021

Kalendarium...


 Listopad 2020.

Ciało, mięśnie, wszystko odmawia posłuszeństwa...

Czyżby to covid?

Jedziemy wykonać test. Wynik potwierdza nasze przypuszczenia.

Kilka dni jesteśmy "bez życia". Dzieci zostawiają nam torby z jedzeniem pod drzwiami, za progiem.

Kwarantanna.


Grudzień 2020

Wizyta u lekarza. W związku z moją amyloidozą dostaję skierowanie na biopsję serca.

Rodzina, przyjaciele odradzają mi pójście do kliniki. To bardzo poważny zabieg.

Jakiś zły głos podpowiada mi: "IDŹ"...

15 grudnia mąż zawozi mnie do kliniki. Po 4 dniach powinnam wrócić do domu.

Żegnamy się przed wejściem, dalej muszę radzić sobie sama. Najpierw papierologia, później oczekiwanie na przyjęcie. 

W korytarzu sporo osób. Jedni głośno rozmawiają, inni przeglądają telefony, a jeszcze inni siedzą w bezruchu. Należę do tej ostatniej grupy. Czuję wewnętrzny niepokój. Znowu tu jestem. W sierpniu zakładano mi kardiowerter, który uratował mi życie. A teraz? Jak będzie? 

Przed przyjazdem "ubrałam" nasze mieszkanie w świąteczny nastrój. Będzie na mnie czekał.

                                                          *******

Słyszę moje nazwisko. Formalności a potem pielęgniarka prowadzi mnie do sali.

- Pani u nas niedawno była?

- Tak, w sierpniu... Wszczepiono mi rozrusznik.

- A teraz, dlaczego?

- Biopsja serca...

- O Boże...

Pielęgniarka wprowadziła mnie do dużej sali. Wytłumaczyła, że będę miała miejsce za parawanami, bo na sali niestety będą też mężczyźni. Brak wolnych łóżek. Trudno, jakoś wytrzymam te 4 dni... Rozpakowuję torbę, na stoliczku kładę przede wszystkim książkę, wodę i szklankę. Tak za każdym razem... Jestem już weteranem szpitali.

Pierwsze badania, ciągle coś się dzieje.

- Założymy pani wenflon...

- Przejdzie pani do sali nr taki a taki na echo serca i EKG...

- Pojedzie pani na tomograf... 

I tak do wieczora. Na sali przybywa mężczyzn. Toczą głośne rozmowy. Każdy z nich przejęty swoją chorobą. Jestem wyjątkowo spokojna. Potrafię się wyłączyć. Czytam książkę. Myśli jednak zakłócają fabułę. Uspakajam męża przez telefon, że wszystko w porządku, czuję się dobrze. Wreszcie zapada noc. Godziny wloką się w nieskończoność. Słyszę odgłosy chrapiących mężczyzn. W końcu zasypiam...

                                                            ****************

Kolejny dzień, kolejne badania i czekanie na wyniki.

                                                           ***************

Pamiętam tylko, kiedy zabierano mnie na salę operacyjną, to, że pomachałam panom i poprosiłam, żeby trzymali kciuki.

I nic więcej...

                                                          *****************


Podczas zabiegu biopsji, doszło do tamponady. Moje serce pękło i przestało bić...

Rozpoczęła się walka o moje życie, długa reanimacja, potem wprowadzenie w śpiączkę.

Mąż już nie zdążył rano dodzwonić się  do mnie. Próbował do kliniki. Nagle ktoś ze szpitala zadzwonił do Niego. Krótko poinformowano Go o tym, co się stało. Powoli odchodziłam...

- Muszę zobaczyć żonę...

-Może pan przyjechać, ale nie wiemy, czy pan jeszcze Ją zobaczy...

Nigdy się nie dowiem, z jaką szybkością M. jechał z Rybnika do Katowic. Mimo pandemii wpuszczono Go na OIOM. M. nie chce mi szczegółowo mówić o tym, co czuł, kiedy mnie tam zobaczył. Ale za każdym razem ma łzy w oczach. Szanuję Jego uczucia i już nie pytam... Powiedział mi między innymi, że prosił mnie, abym do Niego wróciła. Lekarze nie dawali mi jednak żadnych szans...

Każda chwila, następna godzina były dla mnie decydujące. Moje życie wisiało na przysłowiowym włosku. Bardziej byłam nieobecna niż obecna. Padały sugestie, że jeśli jakimś cudem z tego wyjdę, nawet jeśli uda się wybudzić mnie ze śpiączki, to prawdopodobnie będę do końca życia roślinką. Stan był ciągle krytyczny. Sepsa, ostre zapalenie płuc, zakrzepica a wreszcie bezwład całego ciała, to tylko niektóre powikłania...

                                                            ***************

Wigilia. Święta Bożego Narodzenia. 

Najbliższa i dalsza rodzina jest jak w amoku. Znajomi, przyjaciele. Tyle życzliwych mi osób modli się o moje zdrowie. Ile łez wylano z mojego powodu, Bóg jeden wie.  A ja "śpię" sobie spokojnie i o niczym nie wiem... 

27 grudnia.

Słyszę głos jak zza światów. 

- Czy pani mnie słyszy? Jestem prowadzącym lekarzem. Podczas zabiegu doszło do poważnych komplikacji. Była pani w śpiączce.  Pamięta pani, jak się nazywa?

Nie rozumiem, o czym lekarz do mnie mówi. Otwieram powoli oczy i widzę pochyloną nade mną postać. Jakie komplikacje? Jaka śpiączka? O co tu chodzi?

Wyrzucam z siebie jak z maszyny: imię, nazwisko i adres. Ale nie słyszę swojego głosu. Mówię szeptem. Boże, nie potrafię mówić. Próbuję poruszyć ręką, też nie potrafię...

- A kiedy będą święta?

- Święta już były, za kilka dni sylwester.

Nie, to niemożliwe, jak to były już święta? Nadal niczego nie rozumiem. To jakiś koszmar... I gdzie ja w ogóle jestem? To dla mnie szok...

- Jest pani na OIMI-e. Zdecydujemy, kiedy będziemy mogli przewieźć panią na oddział.

                                              **********************

Mija kilka dni.

Ciągle do końca nie rozumiem, dlaczego kręci się przy mnie tyle osób. Podczas mycia dostrzegam mnóstwo kabli na moim ciele. Moje ręce, nogi, tyłów są dwa razy większe. To efekt zatrzymanej wody w organizmie. Kiedy pielęgniarki mnie przewracają na boki, łzy same mi płyną. Wszystko mnie boli. Nadal nie potrafię nic zrobić samodzielnie. Niekończące się kroplówki, leki, przetaczanie krwi, etc.

Najbardziej stresuję się, kiedy pojawia się tzw obchód. Czuję się jak królik doświadczalny. Co najmniej 12- stu lekarzy, z 10- ciu studentów... Zadają mi mnóstwo pytań, a ja gubię się w odpowiedziach. Po każdej takiej wizycie jestem wykończona. W szybie okna widzę moje przerażone odbicie, wielkie sine oczodoły, jakieś krwiaki na ustach. Żadna pielęgniarka nie chce mi podać lusterka...

Nie lubię nocy. Na korytarzu mniejszy ruch. Pielęgniarki przynoszą mi nocne leki. Założono mi port, żyły są za cienkie. Długo nie umiem się wyciszyć. Kiedy wreszcie udaje mi się zasnąć, męczą mnie koszmary. Pewnej nocy "widzę" 4 osoby, które wokół łóżka rozciągają czarny materiał. Czuję, że są mi nieprzychylne. Śmieją się szyderczo. Nie wiem o co chodzi, dziwne, nawet się Ich nie boję...

Innym razem chce mnie pochłonąć woda...

Ale mam też przyjemne sny. Widzę uśmiechniętą, rozświetloną twarz Ani. Tak bardzo czuję Jej obecność. To takie światełko w tunelu. Pojawia się wewnętrzy spokój i jakaś błogość.

Do sali wchodzi moja ulubiona pielęgniarka .

- Pani Basiu, coś miłego się przyśniło? Uśmiecha się pani od ucha do ucha.

- Może pani pomyśli, że zwariowałam, ale odwiedziła mnie moja Ania.:)

Uśmiech jeszcze długo nie schodzi z mojej twarzy...


Kilka razy pozwolono mężowi na odwiedziny. Na pierwszych nie mam sił, aby się cieszyć... Leżę jak kłoda, męczy mnie rozmowa. Jeszcze nie jestem sobą... Moja pamięć jest zawodna... Ból ma nade mną  władzę...

                                                        ********************

Styczeń 2021.

Mijają kolejne tygodnie.

Powoli uczę się siadać. Ale jest ciężko. Towarzyszą mi różne stany. Macki depresji czyhają, żeby mnie dopaść. Tak bardzo chcę już wrócić do domu...

Wreszcie dostaję zgodę. Właśnie mija 40 dni mojego pobytu w klinice. W domu już wszystko przygotowane. Z okien karetki widzę ośnieżone czubki drzew. 

Sanitariusze wnoszą mnie na specjalnych noszach do windy a potem do mieszkania. Mimo bólu uśmiech nie schodzi z mojej twarzy. Żyję, Boże mój żyję i jestem nareszcie w domu.:) Stał się naprawdę cud. Według lekarzy, mimo że robili wszystko co możliwe, nie miałam prawa z tego wyjść.  Nie ma słów, by opisać tę radość. Śmiejemy się i płaczemy razem z mężem. Za klika minut pojawia się mój syn... On też płacze. 

Czuję w pokoju miłość i zapach róż...



Luty.

Mija pierwszy tydzień mojego pobytu w domu. Mąż jest przy mnie 24 godziny na dobę. Pilnuje leków, opiekuje się mną. Praktycznie wszystko jest na Jego głowie. Podczas dnia przychodzi na dwie godziny pielęgniarka a potem opiekunka. 

Niestety mój stan się pogarsza. Dostaję silnego krwotoku. Karetka zawozi mnie do szpitala. Kolejna operacja... kolejny ból. I znów poza domem. Tym razem 20 dni.

Marzec. Kwiecień.

Dalsze leczenie. Wizyty kontrolne. Intensywna rehabilitacja. Zaciskam zęby z bólu i ćwiczę. Jestem zdeterminowana. Najpierw udaje się usiąść, to już jest sukces. Pierwsze "spacery" na wózku inwalidzkim. Ciągle brakuje sił, aby wstać na nogi. Ważę tylko 42 kilo...


Maj. Czerwiec.

Kolejne wizyty kontrolne, leczenie i dalsza intensywna rehabilitacja. Pierwsze wizyty przyjaciół. W maju kolejny pobyt w szpitalu. Lekarze muszą mi ściągnąć wodę z opłucnej. Znoszę dzielnie ból .Tym razem tylko tydzień. 

Pierwsze kroki. Niezdarne, koślawe, niepewne. To nic. 

Wiosna jest taka piękna, a ja powoli wychodzę z cienia.


Ciąg dalszy nastąpi...

Wybaczcie, ale musiałam to z siebie wyrzucić. Przede mną ważne decyzje dotyczące dalszego leczenia... Znowu mnie męczą koszmary...

Pozdrawiam serdecznie wszystkich odwiedzających. 

wtorek, 23 listopada 2021

Ostatni jesienny spacer?

 Nie, nie to tym razem nie Rudy, chociaż na niektórych zdjęciach zamek wygląda podobnie.

To Chałupki, gdzie znajdowało się dawniej przejście graniczne polsko - czeskie. Zamek już gościł na moim blogu kilka lat temu. Obecnie mieści się w nim restauracja i hotel. Wokół nie za duży, ale ładny park.

Zastawiałam się, czy to już ostatni nasz spacer tej jesieni. Kiedy nadejdą chłody, boję się przeziębienia. Na ten moment jestem kompletnie nieodporna na wirusy. 

Nie chcę jednak narzekać, póki co cieszą mnie jeszcze słoneczne dni i to, że udało nam się kilka razy wyjechać, by odwiedzić nasze ulubione miejsca.

Zapraszam na kolejny jesienny spacer.

Po kliknięciu na zdjęcie, zobaczycie je w większym formacie.:)
































Tym razem skusiliśmy się na dobre ciacha:




Ciasteczka zjedzone, spacer udany. Możemy wracać do domu.:)


Mamy nadzieję, że to nie był nasz ostatni spacer tej jesieni.



Pozdrawiamy serdecznie wszystkich odwiedzających.
Życzę dobrego całego tygodnia.



poniedziałek, 15 listopada 2021

Złota jesień w Rudach.

 Rudy to kolejne miejsce, do którego lubimy wracać.

Zespół pałacowo - klasztorny i park zachwyca o każdej porze roku. To idealne miejsce na spacer i odpoczynek. 

W jesiennej szacie park prezentuje się wyjątkowo pięknie. W listopadzie odwiedziliśmy Rudy dwukrotnie. 

Po kliknięciu  na zdjęcie, zobaczycie je w większym formacie. 😊

ZAPRASZAMY NA SPACER






















































Tekstu malutko, ale złota jesień broni się przecież sama.
Nadal mam problem z pisaniem i  z siedzeniem długo przed laptopem. 

Pozdrawiam wszystkich bardzo ciepło i nadal jesiennie.
Życzę spokojnego i zdrowego tygodnia.

Zdjęcia pochodzą z listopada 2021 roku.